W ostatni poniedziałek w Warszawie miało miejsce całodzienne seminarium, którego prowadzącym był Philip Kotler. Jego głównym tematem było działanie organizacji w czasach chaosu. Słowo ?chaos? zostało użyte pewnie głównie dlatego, żeby nie nadużywać wszechobecnego ostatnio słowa ?recesja?. Niemniej jednak od tejże się zaczęło. Kotler starał się przekonać słuchaczy, że kryzys ? skoro już dotarł do większości gospodarek świata ? powinno się możliwie dobrze wykorzystać: na zastanowienie się nad strategią oraz wprowadzeniem niezbędnych zmian w funkcjonowaniu firmy. Przypomina mi się ostatnie forum ekonomiczne w Krynicy, gdzie niektórzy polscy przedstawiciele mocno obruszyli się na prezesa węgierskiego koncernu MOL, który pozwolił sobie stwierdzić, że kryzys dla menedżerów wcale nie jest taki zły. Możliwe podejścia do kryzysu chyba dobrze pokazuje poniższy cytat:
?Gdy nadchodzi burza, jedni budują mury, inni budują wiatraki?
stare chińskie przysłowie
Ciekawym, choć niespecjalnie odkrywczym elementem seminarium było przejście przez listę firm, które w kryzysie radzą sobie doskonale. Wspólnym elementem przytoczonych przedsiębiorstw (od Wal-Marta, przez McDonalds, aż po IKEA) był fakt, że pozycjonują się w segmencie ekonomicznym i tym samym są dobrze pasują do jednego z głównych trendów konsumenckich czasów spowolnienia gospodarczego ? ucieczce ku tańszym produktom.
Muszę przyznać, że w kilku miejscach Philip Kotler udzielił zadziwiająco jasnych wskazówek dla menedżerów. Na przykład:
jaka jest najlepsza strategia podczas recesji (w zależności od stanu finansów firmy i jej siły marketingowej),
komu opłaca się reklamować podczas kryzysu,
jak pokonać opory klientów przed kupowaniem w niepewnych czasach
jakie cechy wspólne mają firmy, które Amerykanie uwielbiają
To ostatnie podpada rodzajowo pod pamiętną książkę ?From Good to Great? (autor: Jim Collins). Różnica jest taka, że Kotler oparł się przy sporządzaniu swego zestawienia na ?uwielbieniu? marketingowym firm przez konsumentów, podczas gdy Collins na długoterminowych wycenach akcji.
Całościowo moje odczucia odnośnie seminarium są mieszane. Z pewnością Kotler powiedział wiele ciekawych rzeczy, jednak przy żadnej z nich nie odkrył przysłowiowej Ameryki. Na pewno każdy mógł znaleźć coś dla siebie ? było i o marketingu, i o sprzedaży, i o strategii, i o nowatorskich koncepcjach na przyszłość. Za to chyba nikt nie może zaprzeczyć, że przez chwilę lub dwie jego myśli nie zboczyły na zupełnie inny temat.
W pakiecie z konferencją dostałem najnowszą książkę Kotlera ?Chaos ? Zarządzanie i marketing w czasach turbulencji?. Jak tylko uporam się z oczekującymi w kolejce Mordimerem Madderdin i Jakubem Wędrowyczem, postaram się pokrótce zrecenzować.
Mam dla Was zwykłą, niezwykłą historię. Od czasu do czasu jeżdżę na szkolenia, które prowadzę. Czasem sam, czasem z kimś. Od czasu do czasu prowadzę je z Marcinem Koniecznym, który jest o tyle nietypowym trenerem, że na szkolenia przywoził rower. W bagażniku, z odkręconym kołem, tak, aby się zmieścił. Po co? Ano po to, aby po południu przejechać 100 km, po pracy. Po co? Ano po to, aby któregoś (określonego dnia, który najpierw był bardzo daleko w przyszłości, a potem powoli się zbliżał) wystartować w zawodach. Zawodach Iron Man. O tym, co to za wyścig, jak się do niego przygotowywać i które miejsce w tych zawodach zajął Marcin, gdy dzień zawodów wreszcie nadszedł ? przeczytajcie sami. Historia jest fascynująca.
Michał: Czym jest wyścig Iron Man?
Marcin Konieczny: Został wymyślony przez żołnierza marines, jako zawody dla prawdziwych mężczyzn. Tak to rozumiem. Jeżeli ktoś miałby narysować testosteron to miałby on znaczek IM z oficjalnego logo (www.ironman.com). Są to również zawody indywidualne. Tutaj wszystko zależy TYLKO od ciebie. Wyścig polega na przepłynięciu 3,8 km, 180 km jazdy na rowerze oraz maratonu, czyli 42,2 km. Wszystko jednym ciągiem, bez przerwy.
Czy to najcięższe tego typu zawody? Jest coś ?szczebel wyżej??
Wszystko zależy od definicji. Nie wiem, czy supermaraton Kalisia (100km) albo biegi 24 godzinne nie są cięższe, nie wiem. Ale to, co jest fascynujące w triathlonie to, że wymusza bycie dobrym nie tylko w jednej konkurencji, ale w trzech ? poniekąd kompletnie różnych. Na rowerze pracują zupełnie inne mięśnie niż podczas biegu, na pływaniu pracują przede wszystkim ręce. A potem te zmęczone ręce muszą odpocząć na rowerze (stąd np. kierownice triathlonowe – leżaki). Przyjmuje się jednak, że jest to top of the top.
Jak trafiłeś na trasę zawodów Iron Man?
Trafiłem na trasę, bo kilka lat temu, po rozpoczęciu pracy zawodowej zacząłem obrastać w tłuszcz. Miałem brzuch i zacząłem gnuśnieć. Ponieważ w latach szkolnych biegałem (byłem wicemistrzem Polski na 2000 metrów z przeszkodami), to wróciłem do biegania. Potrzebowałem jednak jakiegoś wyzwania. Zaraz zresztą po skończeniu kariery wystartowałem 2 razy w triathlonie, ale na rowerze górskim, płynąc żabką itd., więc nie był to w pełni ?profesjonalny start?. Przypomniałem sobie te zawody, ale wiedziałem (był to rok 2007) że IM to za wysokie progi dla mnie. W Olsztynie w 2007 hobbystycznie wystartowałem w dystansie sprinterskim i? przegrałem z kretesem. Wyprzedziły mnie nawet nastolatki. Dopiero to uświadomiło mi, ze na swoim doświadczeniu biegowym tego nie zrobię. Znalazłem fajne forum i grono ludzi, którzy szykują się do ironmana (www.im2010.pl) i tak poszukałem danych do treningów. Najpierw chciałem pojechać IM w 2008 ale moje planowanie jednak przegrało z zapałem. Chociaż plan i tak był spokojny: 2007 – przebiec maraton, 2008 – zrobić wynik przyzwoity w maratonie (poniżej 3h) – w międzyczasie oswajać się z kilometrami. W ciągu tych 3 lat właściwie ciągle biłem rekordy życiowe – pierwsze 2 km przepłynięte, 3 km przepłynięte ciągiem i to crawlem, pierwsze 100 km, pierwsze 200, 100 km + 10 km biegu itd. Decyzję o IM w 2009 podjąłem po maratonie warszawskim w 2008.
Dlaczego akurat takie zawody? Czemu np. nie sam maraton?
Chyba ciągnie mnie prestiż i pewna doza elitarności.
Jak wyglądały przygotowania?
W ciągu ostatniego roku na rowerze, w basenie / jeziorze i biegiem pokonałem ok 12.000 km. Z tego w czerwcu i lipcu 2009, czyli w tzw. BPS-sie (bezpośrednie przygotowanie startowe), było to odpowiednio 1.400 i 1.500 km. A na treningi wykorzystuję każdą chwilę. Najlepiej przed i po szkoleniu.
Co na etapie przygotowań było najważniejsze / najbardziej pomocne?
W przygotowania najważniejsze było wzięcie pod uwagę WSZYSTKICH czynników, które mają znaczenie. Poza ilością kilometrów w bieganiu, jeździe na rowerze, pływaniu, szalenie dużą rolę odgrywa np. odżywianie w trakcie (to podstawowa różnica pomiędzy np. maratonem a triathlonem). W maratonie wystarczy pić. W triathlonie picie nie wystarczy. Tak więc ćwiczyłem między innymi:
zmienianie dętki (w warsztacie rowerowym odpowiednio wytrenowany przez kolegę zszedłem do czasu 3’11”, zaczynając od ponad 10 minut).
rozbieranie się z pianki do pływania
próbowanie różnych odżywek
picie i jedzenie w trakcie treningów
przyzwyczajenie się do jechania na rowerze z kierownicą triathlonową
pływanie w jeziorze na orientację ? to o tyle ważne, że nie jest łatwo płynąć najkrótszą drogą do pięćdziesięciocentymetrowej bojki, która jest 1 km od ciebie w okularkach, które mogą parować pod słońce i przy fali.
Momenty zwątpienia ? były? Jeśli tak, to jakie i dlaczego?
Nie było. Założyłem sobie, ze pierwsze zawody ukończę w czasie treningowym – czyli zsumowałem czasy, jakie osiągałem na treningach (1h20 pływanie+ 6h rower+3h20′ bieg) + lekkie kryzysy + zmiany, co dało mi 12 godzin. Pomyślałem, że jeśli coś urwę, to będzie jeszcze lepiej. Miałem kryzys na 30 km maratonu – ale to zawsze jest i na tym polega posiadanie charakteru, żeby mu się nie dać. Kolejny kryzys, jaki miałem to kryzys mentalny na ostatnim kole. Powiedzieli mi wtedy, ze jestem drugi i że mam 2’40 straty do lidera. I tutaj decyzja, którą musiałem podjąć – walczyć czy nie. Bez bicia przyznaję, ze pierwszy odruch był zachowawczy – 2 miejsce, czas dobry – już wiedziałem, że złamię 10:30, ukończony IM – po co się zarżnąć.
Ale diabełek kusił. Jak jeszcze po nawrocie zaczynającym ostatnie koło ktoś krzyknął, że już tylko 2′ to nacisnąłem. Problem polegał na tym, ze nie wiedziałem kogo ścigam i kiedy mam wyłączyć szybki bieg i bronić 1 pozycji, ale na nawrocie ktoś pyta, czy to ty jesteś na 2? Więc odpowiadam – to ja. Więc sie zorientowałem, że to już. I wygrałem.
Na mecie dowiedziałem się, że ten, który był przede mną, to Jacek Gardner ? zeszłoroczny zwycięzca tego wyścigu, za sobą zostawiłem też zeszłorocznego Mistrza Europy w Ironmanie.
Wracając do trasy, ostatnie 2,5 km to szok. Gratulacje po trasie od innych zawodników – super dziękuję i wielkie zaskoczenie organizatorów, którzy dają mi medal a szarfę z napisem meta – co ją miałem przeciąć wbiegając na metę biorę sobie po zawodach na pamiątkę, bo z tego wszystkiego nie zdążyli jej założyć.
Co człowiekowi kołacze się w głowie podczas 10 godzin zawodów? Słyszałem, że tego typu pytanie jest szczególnie głupie, i że często odpowiedź na nie to ?nic?. Niemniej jednak, nie mogę się powstrzymać?
Co się kołacze? W trakcie pływanie kołacze się przede wszystkim: dłuuuugie płynne ruchy, nie podpalaj się, niech sobie płyną, jeszcze 3 koła, jeszcze 2, gdzie jest kurcze ta bojka itd.)
Na rowerze jest nuda, więc przez cały czas słuchałem radia. Jechałem w stroju, który ma kieszenie z tyłu, więc wsadziłem komórkę i miałem słuchawkę w uchu. Ale myśli, jakie mi towarzyszyły przede wszystkim to: Boże niech nie strzeli mi guma.
Na bieganiu (wiedziałem już, ze jest dobrze) zastanawiałem się jak zaskoczyć ludzi w firmie, w której pracuję wynikiem. Ale dla mnie bieg to był luz. Euforia
Czy w czasie zawodów było coś szczególnego, coś co zaowocowało takim, a nie innym wynikiem?
Plan i realizacja planu. Wszystko miałem przećwiczone. Wszystko. Płynąłem w odpowiednim tempie, jechałem nie szybciej niż na szybszych treningach, miałem przygotowane odżywki, które mi podchodziły – sprawdziłem na treningach, piłem to, co mi smakuje i podchodzi – przygotowałem 6 litrów własnych płynów trochę wyglądało to tak, jakbym włączył start i działo się to poza mną. Jakby był słabszy wiatr bez problemów złamałbym 10 godzin. Pogoda za to do biegania dla mnie akurat była idealna – zimno i wiatr.
Wierzyłeś że możesz wygrać? Albo inaczej ? stawiałeś sobie taki cel, czy wynik przerósł oczekiwania?
W ogóle nie brałem tego pod uwagę brania udziały w tych zawodach w kontekście miejsca. Na Mistrzostwach Polski w 1/2 IronMan byłem siedemnasty. 2 lata temu, w tym roku dwudziesty pierwszy, więc znałem swoje miejsce w szeregu. Ale po pływaniu żona krzyczy ?jesteś 10?, po rowerze krzyczy ?jesteś 7?, a w biegu to juz ich miałem. Triathlon ma to do siebie, ze miejsce zależy nie tylko od tego jak ty biegniesz, ale jak szybko odpadają inni ;)
Pierwsza myśl za metą?
Ależ ich wszystkich w firmie zaskoczę!
Co dalej?
Chciałbym wystąpić w Mistrzostwach Świata na Hawajach w moje 40 urodziny. Żeby jednak to zrobić, trzeba wystąpić w oficjalnych zawodach federacji IRONMAN (www.ironman.com) i uzyskać kwalifikacje. Z takim czasem jak w Borównie koło Bydgoszczy, kwalifikacje bym dostał.
A zatem powodzenia na Hawajach za dwa lata!
Start do wyścigu, o którym opowiadał Marcin, możecie obejrzeć tutaj. Początek biegu ? tutaj. Informacje w mediach o wyścigu: tutaj oraz tutaj.
Meta ? gdzie nie zdążono nawet rozwiesić wstążki dla niespodziewanego zwycięzcy, wyglądała tak:
Według badań CoreNet, 86% firm z listy Fortune500 oferuje swoim pracownikom możliwość elastycznego podejścia do pracy w biurze. 40% z tych firm, takie programy ma już od ponad 5 lat. Elastyczność ta najczęściej oznacza możliwość pracy w domu, przez część dnia / tygodnia. Ciekawie wypada porównanie Europy z Ameryką Północną: 51% respondentów europejskich ma lub wprowadza właśnie taką opcję. W Ameryce jest to 83%. Tu pewno istotną rolę mają odległości dojazdów do pracy.
Nie dokładne liczby są tu ważne, ale skala zjawiska, która jest już bardzo wyraźna. Sam od około 3 lat staram się pracować raz na jakiś czas w domu (zwykle jest to raz w tygodniu, raz na dwa tygodnie). Zrobiłem sobie takie małe badanie wewnętrzne swoich przemyśleń nad plusami tego rozwiązania, i oto one:
Nie tracę czasu na dojazd do pracy (zaoszczędzone ok. 1 – 1,5 godziny dziennie).
Jestem bardziej efektywny, zwłaszcza w pracy koncepcyjnej – kontakty społeczne ograniczone są do minimum. Jeśli ktoś dzwoni, lub pisze maila, to wtedy tylko, gdy ma konkretną sprawę, nie gdy akurat zobaczyliśmy się na korytarzu, w kuchni, etc. (i vice versa, ja też kontaktuję się mniej).
Mam w pewnym stopniu poczucie „wolności” – choć praca w domu bywa niekiedy bardziej intensywna niż w biurze, to jednak dla mnie z psychologicznego punktu widzenia, dzień pracy w domu ma bliżej jest do dnia wolnego niż do dnia pracy. Nawet jeśli jest niemalże cały „zapracowany”. Dla higieny psychicznej, 4 dniowy tydzień poza domem bywa potrzebny.
…nie muszę prasować koszuli poprzedniego dnia ;) mała rzecz, a cieszy.
Co do często przytaczanych oszczędności typu „oszczędzam na paliwie”, to można też popatrzeć z drugiej strony: zużywam prąd w domu, etc. Zresztą, przy pracy raz na tydzień poza biurem, to te oszczędności są niezauważalne.
Ciekawe jest to, że do takiego trybu pracy musiałem się przyzwyczaić. Początki były trudne. Próbowałem ładnych kilka lat temu i po pierwszych 2-3 podejściach zarzuciłem pracę w domu na ponad rok. Byłem nieefektywny, za dużo rzeczy w domu mnie odrywało od tego, co teoretycznie robić powinienem. Co mi pomogło? Kilka sytuacji, w których nawał zadań był tak duży, że nie mogłem pozwolić sobie na rozpraszacze. Po kilku dobrych doświadczeniach, gdy okazało się że „działa”, niejako nauczyłem się funkcjonować w trybie „praca w domu”.
Niebezpieczeństwo? Chyba jedno… nie ma tzw. „unwind”, czyli procesu mentalnego zamykania za sobą dnia roboczego. Zwykle odbywa się on dla mnie w samochodzie, gdy wracam pół godziny do domu. I chyba łatwiej też przeholować z czasem pracy, o ile lubi się to, co się robi.
Ile maili dostajesz dziennie? Jeśli pracujesz w korporacji, szanse na to że dużo, albo bardzo dużo są spore. Ile to dużo? Powiedzmy więcej niż 30. Choć wiem, tak, dla niektórych 30 byłoby zbawiennie mało.
Jeśli dużo… jak myślisz, czy możliwe jest życie bez maila? Nie „w ogóle”, ale w pracy. Tej, którą obecnie wykonujesz.
Pozornie – niemożliwe. No bo jak…?
Sieć www (i księgarnie) pełne są poradników na temat „jak efektywnie zarządzać pocztą elektroniczną”. Czasy gdy cieszył nas każdy e-mail raczej minęły bezpowrotnie. Dla wielu ludzi celem-marzeniem jest sprawdzanie poczty tylko 2 lub 3 razy dziennie. Sam próbuję się ograniczać: wyłączam outlooka w ciągu dnia, od dawna mam wyłączone wszelkie powiadomienia o przychodzących wiadomościach. Moim celem na najbliższe miesiące jest zajmować się mailami tylko 2 razy dziennie – raz godzinę, dwie po rozpoczęciu pracy, i drugi raz – pod koniec. Na razie taki system działa tylko w dni w które jestem maksymalnie zajęty czymś innym. Gdy presja jest mniejsza… sprawdzam, sprawdzam, sprawdzam. Brr…
No ale wracając do pytania z początku – jak to jest żyć bez e-maila w pracy? Obejrzyj poniższy film, który pokazuje relację z pierwszej ręki pracownika IBM, który… od 9 miesięcy nie używa e-maila. Co zamiast? Twitter i Facebook. Nierealne? A jednak zadziałało. Bo w końcu… czyje sprawy najczęściej załatwiasz czytając / procesując maile. Swoje? Na pewno? ;)
W drugiej połowie lipca uczestniczyłem TMI World Congress w Atenach. TMI to globalna firma szkoleniowa, szerzej o niej na stronach www tutaj i tutaj.
Kongres to kilkudniowy zjazd podczas którego członkowie rodziny TMI wymieniają się doświadczeniami, wspólnie słuchają sesji plenarnych, pracują nad rozwojem swoich umiejętności i rozwojem swoich firm. Spotkanie, to dobre miejsce na inspiracje, na podpatrzenie co i jak robią inni, ale też na wysnucie pewnych wspólnych trendów dla branży szkoleń. Z sesji merytorycznych oraz z rozmów z wieloma przedstawicielami innych krajów ułożył mi się pewien obraz sytuacji aktualnej i potencjalnych kierunków rozwoju sektora szkoleń „miękkich”, o którym poniżej.
Przedstawiciele poszczególnych krajów mówili, że niemalże na wszystkich (z pojedynczymi wyjątkami) mocno wpłynął kryzys finansowy. Wiele z firm zetknęło się z odwoływaniem szkoleń i całych projektów. To nic nowego. Wielu oczekuje, że rok 2010 będzie lepszy od 2009, i że właśnie w obecnym roku rynek osiągnie swój dolny pułap. Czyli ma być lepiej.
Na jednej z sesji zastanawialiśmy się także nad tym jak będzie ? poza tym że ?lepiej?. Czyli jak wyglądać będzie sprzedaż i funkcjonowanie firm z branży training & development za lat kilka. Oto najciekawsze trendy związane ze sprzedażą tego typu usług, trendy, które mogą wpłynąć na kształt sektora w nadchodzących latach.
Samo się już nie sprzedaje. Praktycznie nigdzie. Minęły czasy, gdzie do firm szkoleniowych klienci ?przychodzili sami?. Dlaczego? Wiele wyjaśniają kolejne punkty?
Kryzys wyzwolił w klientach mocną presję na koszty. Dla dostawców szkoleń oznacza to niejednokrotnie wybór pomiędzy wyraźnym zejściem z ceny a? przegraniem wielu potencjalnych zamówień. Tendencja ta ma szansę na utrzymanie się ? zwłaszcza dla prostych programów oraz dla projektów z dużym wolumenem dostarczanych dni szkoleniowych.
Uogólnienie się wiedzy. I to na dwóch poziomach. Po pierwsze ? wielu menedżerów i specjalistów było już na co najmniej kilku szkoleniach. Potrzeba zatem na coś nowego, coś bardziej zaawansowanego, podanego w nietypowy sposób. Z drugiej strony pojawił się internet. A w nim ? to, za co jeszcze kilka(naście) lat temu firmy były gotowe zapłacić można znaleźć za darmo. I to w wielu miejscach, w wielu językach. Proste, podstawowe szkolenie jest w stanie przygotować i zaoferować (w niskiej cenie) niemalże każdy, kto będzie miał chęci i motywację.
Bardzo dużo małych graczy na rynku. Jest to po części pochodną poprzedniego trendu. Duże firmy nie konkurują dzisiaj tylko z dobrze zorganizowanymi firmami z licencjami międzynarodowymi. Konkurują także z profesorami akademickimi, ex-managerami, czy wreszcie z magistrami i studentami, którzy dostarczają szkolenia. Oczywiście ?szyte na miarę? i na pierwszy rzut oka, zwłaszcza na poziomie oferty czy rozmów, nie różniące się często od tych markowych.
Chcesz coś sprzedać ? oddaj coś za darmo. Pokaż fragment szkolenia. Zaproś klienta za darmo na szkolenie otwarte. Pokaż próbkę swojej wiedzy / umiejętności na konferencji. Zgodnie z modną ostatnią teorią propagowaną przez guru marketingowych, coraz więcej w sferze usług można dostać za darmo, co dla firm je dostarczających oznacza konieczność budowania plemion ? grup, z którymi mamy zbudowane relacje, które są naszymi zwolennikami i które będą w stanie płacić za dodatkową wartość. (Więcej o tej koncepcji w publikacjach i na blogu Seth?a Godina).
Wzrost roli konsultingu. Zarówno jako towarzysza szkoleń w mniejszych projektach, jak i co najmniej jako wstęp do projektów dużych i złożonych. Powoli odchodzą czasy w których firmy zadowalały się serią punktowych szkoleń, które przynieść miały zmianę. Coraz więcej jest działań ?około szkoleniowych?, przemyślanej strategii komunikacyjnej, pracy konsultingowej nad systemami firmowymi, działań poszkoleniowych. W takich przypadkach szkolenie jest tylko jednym z elementów procesu. Być może na polskim rynku trend ten będzie wolniejszy, ale już jest widoczny.
Ile z powyższego będzie za kilka lat codziennością? Zobaczymy, trudno jest prorokować. Dla mnie wyjątkowo mocno prawdopodobne są dwa ostatnie punkty.
Na koniec mam refleksję odnośnie sposobu w jaki dzisiaj sprzedajemy. Na początku lat 90 sprzedaż wyglądała mniej więcej tak: fax ? spotkanie. Fax ? spotkanie. Fax ? spotkanie. A jak wygląda dzisiaj? Sami wiemy ? mail / telefon. Mail / telefon. Czasem spotkanie.
15-20 lat temu kluczowe było budowanie relacji podczas spotkań. W oparciu o te relacje budowało się biznes. Dzisiaj potrzebne są inne, choć podobne kompetencje. Niemniej jednak, spotkanie nadal jest jednym z elementów procesu i umiejętność zbudowania relacji jest prawdopodobnie nawet ważniejsza niż dawniej. Bo biznes nadal robią i będą robić ludzie.
Nazywam się Michał Zaborek i od czasu do czasu piszę tu o trendach, biznesie, rozwoju ludzi, kulturze organizacyjnej, efektywności firm, zespołów i jednostek, o pracy i karierze. Zawodowo pełnię funkcję prezesa zarządu Konsorcjum doradczo-szkoleniowego SA, właściciela marek e-learning.pl oraz House of Skills, czołowej polskiej firmy e-learningowej i doradczo szkoleniowej. To o czym tu pisze, w znakomitej większości po prostu mnie interesuje. :-)