Według badań CoreNet, 86% firm z listy Fortune500 oferuje swoim pracownikom możliwość elastycznego podejścia do pracy w biurze. 40% z tych firm, takie programy ma już od ponad 5 lat. Elastyczność ta najczęściej oznacza możliwość pracy w domu, przez część dnia / tygodnia. Ciekawie wypada porównanie Europy z Ameryką Północną: 51% respondentów europejskich ma lub wprowadza właśnie taką opcję. W Ameryce jest to 83%. Tu pewno istotną rolę mają odległości dojazdów do pracy.
Nie dokładne liczby są tu ważne, ale skala zjawiska, która jest już bardzo wyraźna. Sam od około 3 lat staram się pracować raz na jakiś czas w domu (zwykle jest to raz w tygodniu, raz na dwa tygodnie). Zrobiłem sobie takie małe badanie wewnętrzne swoich przemyśleń nad plusami tego rozwiązania, i oto one:
- Nie tracę czasu na dojazd do pracy (zaoszczędzone ok. 1 – 1,5 godziny dziennie).
- Jestem bardziej efektywny, zwłaszcza w pracy koncepcyjnej – kontakty społeczne ograniczone są do minimum. Jeśli ktoś dzwoni, lub pisze maila, to wtedy tylko, gdy ma konkretną sprawę, nie gdy akurat zobaczyliśmy się na korytarzu, w kuchni, etc. (i vice versa, ja też kontaktuję się mniej).
- Mam w pewnym stopniu poczucie „wolności” – choć praca w domu bywa niekiedy bardziej intensywna niż w biurze, to jednak dla mnie z psychologicznego punktu widzenia, dzień pracy w domu ma bliżej jest do dnia wolnego niż do dnia pracy. Nawet jeśli jest niemalże cały „zapracowany”. Dla higieny psychicznej, 4 dniowy tydzień poza domem bywa potrzebny.
- …nie muszę prasować koszuli poprzedniego dnia ;) mała rzecz, a cieszy.
Co do często przytaczanych oszczędności typu „oszczędzam na paliwie”, to można też popatrzeć z drugiej strony: zużywam prąd w domu, etc. Zresztą, przy pracy raz na tydzień poza biurem, to te oszczędności są niezauważalne.
Ciekawe jest to, że do takiego trybu pracy musiałem się przyzwyczaić. Początki były trudne. Próbowałem ładnych kilka lat temu i po pierwszych 2-3 podejściach zarzuciłem pracę w domu na ponad rok. Byłem nieefektywny, za dużo rzeczy w domu mnie odrywało od tego, co teoretycznie robić powinienem. Co mi pomogło? Kilka sytuacji, w których nawał zadań był tak duży, że nie mogłem pozwolić sobie na rozpraszacze. Po kilku dobrych doświadczeniach, gdy okazało się że „działa”, niejako nauczyłem się funkcjonować w trybie „praca w domu”.
Niebezpieczeństwo? Chyba jedno… nie ma tzw. „unwind”, czyli procesu mentalnego zamykania za sobą dnia roboczego. Zwykle odbywa się on dla mnie w samochodzie, gdy wracam pół godziny do domu. I chyba łatwiej też przeholować z czasem pracy, o ile lubi się to, co się robi.